piątek, 7 września 2012

Odnalazłem sens i cel życia

Odnalazłem w końcu swój sens i cel życia. "Rozbijanie" stereotypów, przyjętych przez ogół społeczeństwa norm, a przez to "łamanie" ludzkiego toku rozumowania, zasad i reguł. Koniec z bezczynnym przyglądaniem się światu, w którym jakiekolwiek odstępstwa od podstawowych działań człowieka, wiążą się z odtrąceniem ze strony współobywateli i poczuciem samotności.
Wolę żyć w samotni niżeli trwać w bezczynności, płynąc z nurtem rzeczywistości. Wolę żyć z wrogami niżeli współżyć z przyjaciółmi, dla których jestem tylko środkiem do osiągnięcia ich egoistycznych celów. Wolę żyć obok rzeczywistości niżeli w środku bezideowego świata. Wolę patrząc się na zatracających się w nurcie ludzi, być dla nich "ostatnią deską ratunku" niżeli wspólnie z nimi tonąć w paranoi.
Choć wielu odtrąci moją rękę i pójdzie z tłumem, myśląc, że jestem pomyleńcem to z ból a zarazem przyjemnością będę patrzeć na ich zatracenie w nurcie bezmyślnego działania. Idźcie, idźcie! Ja wolę zatrzymać się z moim przyjacielem w "sokratejskiej kawiarni" i żyć zgodnie ze swoimi zasadami, poznając dokładnie "przyjętą" przez Was rzeczywistość.
Powiecie zapewne - Tak, marnuj sobie życie! - a ja Wam odpowiem - To Wy marnujecie swoje, ja poświęcam swoje życie swoim marzeniom i planom. Nie idę ślepo za tym, co mówią mi inni. Na "TAK" mówię "NIE", a na "NIE" "TAK", zwracając uwagę na wyjątki, które będą potwierdzać moją regułę. Choć czy znajdę ludzi, dla których moje "TAK" będzie znaczyć "TAK" a "NIE" "NIE"?
Ach, życie prowadzi do rozważań, a ludzie do załamania. Odpowiedzcie mi, jak można żyć własnym życiem idąc ślepo w świecie absurdu, norm ogółu, zasad innych ludzi, ciągle patrząc, co inni ludzie mówią?
Gdy poszedłem w końcu swoją drogą wszyscy z Was, tych mądrych ludzi, powiedziało - Nie marnuj sobie życia - a ja nareszcie mogę powiedzieć, że żyję! Sam decyduje o swoim życiu ze wszystkim konsekwencjami podjętych decyzji. Mam w końcu czas, by podjąć ważne dla mnie rozważania, by przeczytać ważną dla mnie książkę, by obejrzeć ważny dla mnie film, by spotkać się z ważnymi dla mnie ludźmi. Zero przyjętych odgórnie planów, schematów, idei, planów, marzeń. Po osiemnastu latach życia, półrocznej walce z rzeczywistością otrzymałem od świata odpowiedzialność, wolność i swobodę. Nie mam zamiaru odchodzi od danych mi przywilejów do szarej, nudnej rzeczywistości szkoły, ludzi, teoretycznych nauczycieli, gdyż znalazłem nauczyciela wcześniejszych pokoleń, autorytetu wielu najwybitniejszych ludzi w dziejach świata - Sokratesa.
Niech nauka i przykład życia Sokratesa staną się częścią mojego życia. Walka z rzeczywistością hobby, a wspomniane już "łamanie" ludzkiego rozumowania (stereotypów, poglądów, norm) najgłębszą pasją.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Refleksja - nie wiem nad czym...

Choć wszystko wokół dzieje się po mojej myśli, mimo, że miałem ogromne przekonanie, że tak nie będzie, to cały czas wszystko zahacza o mnóstwo problemów i wiele przeciwności.

Myślac nad większością z nich w tym samym czasie, doprowadza mnie do granic możliwości... Nie wiem już co byłoby lepsze dla innych i dla mnie również... I choć uśmiech powinien mi nie znikać z twarzy od przeszło kilku dni, dzieje się zupenie inaczej, wręcz przeciwnie, gdyż pojawia się tylko, w niektórych sytuacjach, które prowokują mnie do niego.

Co i jak się będzie toczyć dalej?
To pytanie jest we mnie od zawsze, ale w tym czasie jest ono nasilone, powodując we mnie dość znaczące obawy. Ciągłe myślenie, nieustannie gromadzące się problemy - moje jak i moich bliskich - zmuszają mnie do cięgle to głębszych refleksji.

Co wydukuje, albo co już zdąrzyłem wydedukować?
Tak, na prawdę sam do końca nie jestem w stanie wydedukować, bo nie pewność, która się pojawia w związku z samym faktem dedukcji, prowadzi mnie znów w to samo miejsce. Czasem czuje się jakby cały czas siedział na karuzeli, które nie zatrzymuje się nawet na chwilę.

Czy to syndrom dorosłego życia?
Za pewne tak... I chyba tego już nic nie zmieni, bo cóż może zatrzymać tą "karuzele", jeżeli nie ja? A ja widocznie nie jestem w stanie, gdyż mój ciężar coraz bardziej wbija mnie w siedzenie.

Co i jak się będzie toczyć dalej?
Ponowne pytanie... Wszystko zatoczy po raz kolejny koło - jedno, drugie, trzecie... I nic się nie zmieni, dopóki nie urwie się pewnego rodzaju łańcuch, który to wszystko potrzymuje, bądź Ktoś
"z góry" nie wyłączy nagle prądu.

I wniosek na koniec: Nic się nie zmieniło, a refleksje przy tym poście nawet nie ruszyły o krok tego nad czym tak nie ustannie myślę...

sobota, 14 lipca 2012

Mój spokojny ocean...

Nadchodzące nowe życie... Za mną już kolejna doza doświadczeń, które odwróciły moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Jaki jest tego efekt? Na razie niedostrzegalny - zbyt szybko wszystko wokół się toczy.

Na pewno ostatnie miesiące w moim życiu zweryfikowały tak na prawdę moich przyjaciół, dokładniej ujmując pseudo przyjaciół. Może trudno tu mówić o jakimś nie zrozumieniu, bardziej pewnej dozie nieufności i niepochamowanej ochocie wkroczenie w nieugruntowany dobrze teren, teren mojej prywatności. Czasem wręcz mam wrażenie, że droga jaką kieruje się w życiu zabudowana jest tysiącami wieloznacznych znaków "drogowych". A szczególnie przyjaźnie, których w danych momentach doświadczałem, a były niczym pasażer na drodze ku ... nieznanemu. Wszystkim im jestem wdzięczny - ludziom, z którymi mogłem je stworzyć. A kiedy w końcu trafiłem na swoją drogę i wielu z nich odeszło, pozostał ślad - ślad na całe życie. Mimo, że moja droga nigdy nie zawróci to piękne były wspólne wędrówki.

Wypłynąłem w końcu na głęboką wodę. Zaufałem. Rozwinąłem żagle i z powiewem wiatru płynę dalej. I choć zapewne nie opłynę świata dookoła. Wystarczy mi fakt, że jestem na środku olbrzmiego oceanu. Może i samotnie, ale... coraz częściej na swojej drodzę spotykam takich samych rozbitków jak ja, bądź na pewien czas zatrzymuje się w jakimś maleńkim porcie, gdzieś przy wyspie.

Wyruszyłem z bezpiecznego portu - domowego ogniska, chorób najbliższych mi osób - i popłynąłem w nieznane. Tak! To właśnie jest dorosłe życie - porzucenie bezpieczeństwa na rzecz budowy swojej przystani... Płynąc dalej za pewne nie raz napotkam się na przeszkody. Góry lodowe, które będę musiał ominąć. Statki pirackie, które będą próbowały zburzyć mój świat. Warunki pogodowe, które będą próbowały mnie zniechęcić.

To droga ku ...
I choć nigdy nie poznam jej zaplanowanej trasy. I choć nigdy nie będę wstanie jej zaplanować, ani czegokolwiek przewidzieć. Chcę płynąć dalej. Płynąć w drodzę ku ...

Nie wiem, czy...
Czy.. Na mojej drodze pojawi się ktoś, z kim stworzę naszą przystań. Czy.. Na gdzieś nie zabłądze, bez możliwości powrotu. Czy... Nie popełnie jakiegoś błędu, za który będę musiał w przyszłości płacić. Nie wiem!!!

Warto, jednak zaryzykować. Rzucić wszystko na jedną kartę i liczyć na siebie, i sprzyjający wiatr.
Teraz kiedy już po napisaniu zamyślam się nad tym... Nie wiem sam, czy decyzja moja o porzuceniu wszystkiego ku czemuś była słuszna. Wiele zyskałem, ale i tyle sam, a może i więcej, straciłem...

Czas jak zawsze zweryfikuje wszystko - metamorfozy mojego życia - przemiany mojej osobowości...
Dostrzegłem w sobie to "coś", co pcha mnie do przodu...
I oby dalej mnie popychało, bym się nie zatrzymał...
... By nigdy mój statek nie zatonał ...

piątek, 1 czerwca 2012

Emocje

Emocje, które dosięgają mnie na każdym kroku mojego dość aktywnego życia, doprowadzają mnie coraz częściej do szału. Zastanawiam się tylko po co mi one w świecie, dla którego tzw. emocje dawno już się wypaliły. Co tu robić? - to pytanie już tak często pojawia się w moich wieczornych rozmyślaniach. Krążąc wokół nich zawsze zastanawiam się nad aspektem racjonalnego działania a działania na emocjach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że coraz częściej zdarzają się takie sytuacje w realnym życiu, a nie tylko w przemyśleniach. Problem polega na tym, że rzadko a wręcz w ogóle nie ma czasu wówczas na jakiekolwiek przemyślenia, rozważania.

Patrząc na naszą literaturę masową w tym XXI wieku a polską lirykę np. XIX wieku zaczynam użalać się nad sobą. Mam wrażenie, że emocji już nie ma, czyżbym był wyjątkiem? Odczuwanie w sobie różnych stanów świadomości, reagowanie na rzeczywistość w sposób empiryczny chyba przeszły już do historii. Nie długo dojdzie do tego, że o emocjach będę się uczyć na lekcji historii a nie w życiu.
Zaczynam się bać swoich emocji - chyba nic dziwnego. Codzienny lęk, strach, ból, nienawiść, złość, smutek doprowadzają mnie do "samozagłady". Fakt - czasem zdarzy się radość, szczęście, euforia bądź zauroczenie czy miłość, ale one podnoszą mnie tylko na chwilę. Jakby wystrzał w niebo - lot jak najwyżej, a potem jeszcze szybsze spadanie i mocne uderzę o grunt.

Wszystko zaczyna w moim życiu krążyć wokół tego, co nazywane jest stanem duchowym. Ja nie potrafię tego oddzielić od życia. Mimo, że już wiele osób mówiło mi (mówi nadal), żebym odrzucił działanie na emocjach, bym się nimi nie kierował, bym na nich nie skupiał swojej uwagi, bym żył tak jakby ich nie było. Ale ja nie potrafię! Może dla nie których jest to proste a wręcz oczywiste. Mi nie podoba się działanie na instynktach bądź dokładnie przemyślane obojętnie jakie czynności. Po co? Ja lubię żywioł, lubię spontan i lubię kiedy emocje wezmą górę - wtedy czuje się człowiekiem.

Czym byłaby miłość gdyby nie była emocją tylko realną kalkulacją? Czym byłby lęk gdyby nie był emocją tylko obawą przed utratą "majątku"? Czym byłoby szczęście gdyby nie był emocją tylko zimnym stanem, dzięki któremu by się coś pozyskało dla siebie?

Dla mnie życie bez emocji to oszukiwanie samego siebie. Czy da się zagłuszyć swój własny głos? Zamilknąć dla samego siebie? Próbować zawsze można... Choć przy najmniej ja czułbym się nie dobrze w swoim towarzystwie.

Kocham emocje, kocham, ale tylko zdrowe uczucia. Wiem wówczas, że coś się ze mną dzieje. Wiem wówczas, że nie jestem martwy, że moje serce żyje. Wiem wówczas, że świat mi nie jest obojętny. Wiem wówczas, że mam swój sens życia.

Na zakończenie:
Piękno emocji polega na tym, że dają mi one dowód na to, że żyje. Czy one są przyjemne czy wręcz odwrotnie zawsze patrzę na nie, jakby to było ostatnie co w swym życiu będę czuł. W końcu jutro mogę się obudzić i już nic nie poczuć, gdyż świat uczyni ze mnie "(...) społecznie doskonałego zmechanizowanego człowieka (...)".

niedziela, 27 maja 2012

AB OVO - reaktywacja

Znowu powracamy do  miejsca wyjścia. Po raz kolejny zasiadam do tak zwanego "pióra" by w kilku zdaniach określić stan mojego ducha - dokładniej rzecz ujmując, rozważania i przemyślenia dnia codziennego.
Zmiana bloga, a bardziej jego reaktywacja (jak sam tytuł wskazuje) wiąże się z niebywale dużymi "przemianami" mojej osobowości w czasie kilku ostatnich dni, tygodni, miesięcy. Co za tym idzie, przeobraził mi się mój sposób widzenie mnie samego, świata, ludzi, rzeczywistości i przyszłości.

Pewne niebywałe doświadczenia ostatnich dosłownie paru tygodni prowadzą o mnie do zamknięcia pewnego swojego rozdziału w życiu, którego w tym przypadku możemy nazwać "dziecięcą zabawą", a wkroczeniem w nowy, bardziej rozbudowany świat - realny świat bycia dorosłym. Brzmi to niebywale dziwnie, ale grunt to być świadomym własnego charakteru, który z założenia gdzieś na naszej drodze się kształtuje.

Tytuł podobny?
Być może z tego faktu, że nadal jest aktualny w moim życiu - znowu zaczynam wszystko od nowa. Doświadczenie dość cenne - budowanie swojego życia bez fundamentów, bądź jak kto woli budowanie domu od dachu. Za każdym razem zaczyna się od tego samego, tylko jedna rzecz dochodzi, trzeba posprzątać po tym co się rozsypało.

Realne marzenia czy kolejna dziecięca fikcja?
Na dzień dzisiejszy zapewne realne marzenia, ale znając mnie i koleje losu to za parę lat sam stwierdzę, że to była dziecinada. Cóż, takie jest życie. Wszystko gna do przodu, więc najgorzej stać w miejscu. Poruszając się do przodu przy najmniej się nie cofam.

Zmiany, które na stały w moim "młodym" życiu, co raz bardziej doprowadzają mnie do przeraźliwego lęku. Być może dlatego, że nie jest to nowy grunt, którego nie jestem pewien, a z drugiej strony nie wiadomo czy znów się mój świat "nie zawali". Być może dlatego, że moje aspiracje i marzenia stały się inne. Być może dlatego, że stwierdziłem, że "dawne życie" było dla mnie nie satysfakcjonujące. Tego nie wiem, zapewne jeszcze za krótki minął czas by coś wnioskować. Jedno jest pewne: wiem już czego szukam, co chciałbym znaleźć, ale nadal jest nieosiągalne. I znowu pojawia się to magiczne słowo - czas. Na wszystko przyjdzie pora - dzięki za taką radę. Jestem świadom tego, że wiele rzeczy potrzebuje czasu, chociażby, żeby dojrzeć, ale (znowu się ono pojawia) cały czas "duch mój" mówi łap.

Na zakończenie:
Kraina zdrowego myślenia jest wszędzie. Nawet w harmiderze zatłoczonej Warszawy można ją odnaleźć. Ułamek sekund chociażby bądź nie długi spacer bo spokojnych okolicach, gdzie nic nie zagłusza wewnętrznego głosu, gdzie można porozmawiać samemu ze sobą.

Myślę, że na ten czas wystarczy...